poniedziałek, 15 grudnia 2014

Część I pochwalna - o facetach

Część I pochwalna  - o facetach.

Pochwały i  faceci ? Tak, to pozorne bieguny, ale może na przekór pora na jakieś pozytywy (w tym momencie dziewczynom wypadają z ust kanapki, lakier rozlewa się na paznokciach, woda wylewa poza krawędź wanny)! O tych wszystkich z zarostem i bez, w koszulach, w tiszertach, o cwaniakach i dżentelmenach, leniwych i pracowitych, pasjonatach i Piotrusiach Panach … i tak można bez końca, choć teraz panuje jakiś niezdrowy szał na brody - spoko, o tym również będzie! Troszkę. 

Od długiego czasu oscyluję  między dwoma światami dość mocno skontrastowanymi - świat moich kumpli (browary, „beknąłem? Widocznie miałem powody”, syndrom wiecznego Piotrusia Pana, „Olka daj spokój, chwilę tylko pogramy w Heroes”) kontra świat babski, świat ginu z tonikiem, seksu w wielkim mieście, braku seksu, „poczytaj mi Żulczyka”, sezonowych przecen w sklepach i całorocznych kompleksów.
W obydwu czuje się świetnie, jednak przepaść między nimi jest czasem tak ogromna, że trzeba ją przeskakiwać z niemałym wysiłkiem emocjonalnym. 


Zawsze ciekawi mnie męski punkt widzenia. Nawet jeśli bywa brutalny, to zazwyczaj poraża konkretem i brakiem komplikacji. Jeśli nie wiem, o co chodzi, a nie chodzi o pieniądze, to mój kumpel będzie wiedział. I przetłumaczy mi to w najprostszy sposób. Tu nie ma miejsca na „może”, „chyba”, „prawdopodobnie”, na wzniosłe, nic nie znaczące cytaty typu "Coelho znowu niestety coś napisał", a ktoś jebnął to na tle mewy unoszącej się nad morzem, po czym milion osób zalajkowało, bo takie piękne. To najczęściej wcale nie jest ani piękne, ani subtelne. Ale jest prawdziwe.


Nie odnajduję się ani w temacie gier komputerowych, ani konstrukcji frezarek, z drugiej strony dłuższe dyskusje o przedłużaniu rzęs też nie są dla mnie. Jestem sobie gdzieś tam w zawieszeniu i jest mi dobrze.

 Sporo osób pewnie sądzi, że jestem feministką totalną, taka przynajmniej łatka gdzieś sobie krąży, a ja po prostu nie lubię debilizmu serwowanego na surowo, zarówno w formie męskiej, jak i żeńskiej. Oczywiście można pisać, że faceci zatracili gdzieś swoja męskość, charakter, zdecydowanie (btw, na litość boską! To, że facet ma na klacie dżunglę i jest naładowany testosteronem jeszcze nie oznacza, że z nim wszystko ok). Tylko, że to nic nie zmieni. A facet to stan umysłu, a nie broda i koszula w kratę.

 Panowie, cenię sobie Wasze zdanie, uwagi, logikę, cierpliwość i dystans. Zawsze bawi mnie to, że też lubicie plotkować, że pytacie o porady oparte na „o co jej chodzi?”, że do pewnych myśli nie przyznajecie się przy innych osobach. Dopiero rozmowa w cztery oczy (i w asyście dwóch kieliszków) wydobywa z Was to, kim jesteście naprawdę. Te rozmowy lubię najbardziej, bo okazuje się, że potraficie czymś pozytywnym (ale też negatywnym) zaskoczyć. I choć czasem to, co słyszę, przeraża mnie, to i tak zawsze słucham z zaciekawieniem. Wbrew pozorom lubię słuchać :D


Mimo ogromnej lawiny hejtu, jadu, lajkowania bezlitosnych.pl czy kobietbezserca.org, śladów po paznokciach czy wymierzonych Wam slapach (prawie wszystkie zasłużone), niezależnie od tego, czy patrzymy na Was z perspektywy Samanthy czy Carrie (eh, znowu ten Seks w wielkim mieście, wybaczcie, ale kocham), to w każdym z Was jest coś, co się po prostu ceni, lubi (nie wycinać mi tego z kontekstu i nie tagować „Nimfomanką” von Triera).


Możecie sobie myśleć, że w tym poście mocno wieje hipokryzją, że wzięłam podwójną dawkę antybiotyku i nagle coś mi odpierdoliło, że nagle faceci nie są już tacy źli. Niektórzy są i nigdy tego nie zmienimy, choć wiele z nas próbowało (podstawowy błąd moje drogie, kastracja umysłowa jest niehumanitarna). Żaden radar ani ogrodzenie pod napięciem przed nimi nie uchronią, ale może warto doceniać tych, którzy nie są Supermanami, a mają powody, żeby się tak czasem poczuć. Bo i tak fajnie, że jesteście!

niedziela, 16 listopada 2014

Ani Hardkor, Ani Disco

Sobota bardziej nudna, niż przyzwoitość nakazuje. O 2 w nocy zupełnie trzeźwo lądujesz w łóżku, w dodatku w swoim domu. Planujesz w spokoju zasnąć, śnić rozbudowane, weekendowe sny, skupiasz się na tym, że już niedługo przyjdzie zima i skiery na noc staną się przykrą koniecznością, że termofor, gorące herbaty itp. Zaczynasz myśleć (tak, niektórym zdarza się to dopiero w nocy) i już wiesz, że zaśnięcie przechodzi do kategorii SPAM, już tak łatwo nie będzie. Druga w nocy to dopiero początek. 

Inni w tym czasie zaliczają swoje kolejne rekordy, zapewne związane bardziej z życiem nocnym, niż rozwiązywaniem kolejnych zbiorów zadań z matematyki* , choć biorąc pod uwagę pewne dostępne na rynku substancje, czyjeś weekendy zahaczać mogą o chemię, w niektórych przypadkach także fizykę. Wzniosłych czynników humanistycznych, takich jak romantyzm, trudno się tu doszukiwać, kto oglądał Hardkor Disco, ten wie. A z drugiej strony ten, kto oglądał  i uwierzył w to, co widział, temu pozostaje jeno współczuć.

Ale wróćmy do tego braku snu.
Zaczynasz wpadać na coraz bardziej absurdalne pomysły, cóż by tu zrobić z tą energią. Ubrać się, wyjść, wziąć fajki, iść przed siebie i po prostu jarać, wypalić całą paczkę? Albo gorzej – rzucić? To już jest pomysł mocno wskazujący na kryzys osobowości i gorączkę sobotniej nocy, więc należy go porzucić czem prędzej.
Nie ubierać się i wyjść ? Bez przesady, warunki pogodowe niesprzyjające, warunki fizyczne również. Poczytać? Już dość czytania na dziś, gdyby moje oczy dostały rąk, od razu przystąpiłyby do bicia. Muzyki posłuchać? CV powysyłać? Serial odpalić? Zabukować bilet do Amsterdamu ? Utonąć w necie i głupotach w JPG (koty się nie liczą, koty zawsze na propsie, czego dowodem jest mały obrazeczek poniżej)?


  
 Pomyśleć, co robić w Sylwestra (najgorsza z możliwych opcji i najbardziej nieprzewidywalna zarazem)?

 Nie nie i nie. To wszystko odpada. To wszystko nie ma takiej mocy o 2 w nocy (rym godny prawdziwego polonisty, który studia chciał rzucić kilkadziesiąt razy (w końcu się udało)).

I wtedy pojawia się iście diabelski pomysł, na który wpaść może jedynie prawdziwy ancymon, w dodatku pozostający trzeźwym w sobotnią noc. Posta napiszę! Na bloga. Bo mogę! Inni piszą często, niektórzy jeden tekst dziennie, wrzucają na swoje fanpejdże, których cover photo jest nawet dobrane do tematyki. Odwołują się do aktualnych zdarzeń, bo przecież w takim mieście jak Wawa wydarza się absolutnie wszystko (jedna prośba, Hardkor Disco jest bardziej bajkowe, niż niejeden mój sen, nie można tego traktować serio! Dla przekonania dodam, że ostatnio śniła mi się wspólna trasa koncertowa z One Direction).




Zatem blogerzy biorą się do roboty, ładnie piszą, tam żadnego „kurwa” nie uświadczysz, bo przecież są słowa ładniejsze, nie trzeba tak od razu wulgarnie, można owijać w bawełnę wysokiej jakości. Niestety, kurwa, nie mogę tak. Dlatego im rzadziej piszę, tym lepiej. A jednak czasem powstrzymać się nie da, jakiś egoizm człowiekiem kieruje: pisz do Worda, atramentem rąk nie upierdolisz, więc pisz, jak Cię na nasenne nie stać. Może ktoś lajkiem na wallu sypnie ze szczerej chęci, może nie będzie to lajk współczucia czy wsparcia, bez wnikania w treść. Być może tym razem w tekście błędu nie będzie (chciałabym w to wierzyć, w ogóle chciałabym wierzyć w takie pozytywy).

Zanim się zdecydujesz, co z tym brakiem snu począć, tekst pisze się sam.
Najlepsze teksty pisze się w nocy (przynajmniej piszącym się tak wydaje). Najlepsze rozmowy toczą się w nocy, z kategorii tej trzeba jednak wyodrębnić toczących się do domu zombiaków, czy tez może zataczających się (już słyszę to zdanie wypowiadane przez profesora Miodka). 

Rozgrzeszam się więc.
Mimo to mam nadzieję, że ta bezsenność nie będzie mnie dopadała częściej. Strach pomyśleć, jak ten blog mógłby się rozwinąć…


* kiedyś cos zaskoczyło mnie w autobusie nocnym.
Godzina całkiem przyzwoita, między 1 a 3, czyli jeszcze magicznie. Wszyscy dookoła tkwią w oparach absurdu, ale gdzieś między tymi zalkoholizowanymi twarzami mignął mi właśnie „zbiór zadań z matematyki”, trzymany i studiowany wnikliwie przez jakiegoś młodzieniaszka. Nic tak nie dziwi w banie pełnym najebanych, obżartych kebsem współpasażerów, jak jeden trzeźwy, głodny wiedzy intelektualista.

piątek, 12 września 2014

Studium frustracji B2, czyli jak zmieniać rzeczywistość zaczynając od swojej głowy

Ten moment, kiedy życie zaskakuje Cie rano kolejnym remontem, tym razem renowacja mieszkania piętro wyżej, podczas gdy równolegle obok codziennie od 7 rano wiercą,  kują i chuj wie co tam się jeszcze dzieje.
Ale myślisz sobie: spokojnie, w takich warunkach mimo wszystko da się pracować.
 I wówczas dochodzą do Ciebie dźwięki ulicznej napierdalanki na harmoszce, radosny pan gra sobie w najlepsze wszystkie "przybyli ułani pod okienko" i inne skoczne melodie  (zagłuszane oczywiście przez te remonty) i już myślisz sobie, że jesteś w średnio-zaawansowanym (B2) stadium frustracji i wkurwienia, że to już chyba naprawdę zgorzkniały copywriter Tobą zawładnął albo, jak twierdzi moja znajoma, może to staropanieństwo, które trzeba podlewać alkoholem. Już witasz się z mentalnym wiekiem trzydzieści plus, przeliczasz hajs, który wydasz na kremy przeciwzmarszczkowe, które i tak nie zatuszują niczego, niczego tez nie wygładzą. Oblicze wkurwienia jest ciężkie to ukrycia. 

  
Przecież można to wszystko wyśmiać, można z tego zrobić czeską komedię, niekoniecznie rodzimy dramat w stylu „Dnia Świra”. Zamiast budzika budzą Cie dwie ekipy remontowe i to za darmo! W dodatku o odpowiedniej godzinie. Nie powiecie mi, że to zdarza się często.
Można cieszyć się z tego, że w piątkową noc oglądasz sobie „Dziewczęta z Nowolipek” na Kino Polska i wcale nie oznacza to, że potrzebna jest interwencja psychiatry. 


 Dziś mam okazję to docenić, pojutrze obudzi mnie już śpiew ptaków (wersja idylliczna) albo raczej wrzask „Olka wstawaj”, który  pochodzić będzie od jednej z tych krzyczących rano kobiet, które również mają na imię Olka i spędzają z Tobą czas na działeczce pod Wawą w pięknych okolicznościach przyrody. A im więcej trunków, tym okoliczności bardziej wzniosłe.
To będzie już inna rzeczywistość, gdzie udajesz mieszczucha znającego się na grzybach, który w ogóle nie przejmuje się upierdoleniem spodni keczupem czy też błotnymi śladami psich łap. Dużych łap. 
Dwa światy, w każdym może być wesoło, o ile pamiętasz o aktywowaniu swojego poczucia humoru i w razie irytacji liczysz do 100, a może i dalej.


Gdzieś błąka się po świecie taka książeczka z ćwiczeniami, jak jedno zdanie zapisać na 100 sposobów. Chyba powinien powstać  mini poradnik uświadamiający, że na jedną sytuację możesz spojrzeć z kilku perspektyw, nie dostając przy tym zawrotów głowy. Od tego zależy, czy obudzisz się na pełnym wkurwie i utożsamisz z bohaterem dramatu polskiego, czy wstaniesz ze złośliwym uśmiechem i pieśnią na ustach, bo
 „i tak warto żyć”.




sobota, 9 sierpnia 2014

Dwa tygodnie w slow motion, czyli życie po "ała ała, boli, chyba skręcona”

Bo ktoś czasem musi ponieść krzywdę na parkiecie. Tego dnia działo się wiele fajnych rzeczy i nie żałuję niczego, feralnego podskoku również. Ciąg dalszy przyniósł wiele śmiechu, choć może wyłączmy z tej radosnej atmosfery godziny spędzone na SORze. Babie z pracowni RTG chyba dodatkowo płacą za bycie jędzą, bo starała się bardzo.W każdym razie oglądanie „Na dobre i na złe” nie przygotowało mnie na takie widoki i doświadczenia.




Jedna diagnoza przykuwa do łóżka na pewien czas, każe ograniczać wędrówki do tych, które powstają w umyśle (teraz podróżuję w snach).
Okazuje się, że musisz nauczyć się chodzić na jednej nodze. Spoko, zawsze to jakieś nowe doświadczenie,  dwa tygodnie przymusowej zmiany trybu życia (o urlopie nie ma mowy, ilość pracy nie maleje, więc uskuteczniam jakże zbawienną „zdalkę”). Tu z miejsca pozdrawiam wszystkich copywriterów z 213, którzy pracują w pocie czoła. Dosłownie, bo gdzieżby u nas szukać klimatyzacji… 

Zaczyna się sielankowo. 
  • masz kolejny  temat do obgadania ze swoją babcią, tym razem są to kule lekarskie, a konkretniej ich krytyka (ooj tak, ta jest do kitu, nieregulowana!).
  • co chwilę drzesz się, żeby Twoja siostra na chwilę przyszła, bo potrzebujesz małego wsparcia pod tytułem „przynieś-podaj-zrób-ratunku”. Ona odwrzaskuje „ZAAAAARAAZ” i wcale się nie pojawia. Złośliwi domownicy twierdzą, że nauczyła się tego ode mnie
  • zaczynasz żyć w slow motion, masz więcej czasu na czytanie książek (przez parę dni wyzerowałam już kilka, na wszelki wypadek fundusz na okulary rośnie)
  • masz czas w spokoju wypić kawę i nie stresować się, że jest jakiś kofeinowy deadline. Nie ogranicza Cię nic, każdego dnia obowiązuje wielka dolewka
  • nie wydajesz już kasy w sklepach stacjonarnych. Wydajesz ją w necie. Oczywiście na kolejne książki
  • wyglądasz jak Bridget Jones w fazie „no man, no problem” 

  • mimowolnie stajesz się słuchaczem osiedlowego radia, czyli tych wszystkich rozmów, które toczą się pod twoim oknem (II piętro, wszystko słychać). Pan Mietek rozmawia 40 minut z panem Kaziem, nigdzie im się nie spieszy. Dzieciaki drą mordy od południa (najczęściej powtarza się „AŁAAAA”), natomiast wieczorem pałeczkę przejmują samce zaznaczające swój teren rytualnym piciem i oczywiście obsikiwaniem piaskownicy, która de facto jest teraz czymś bardziej skomplikowanym, niż piaskownicą, ponieważ zamiast piasku zawiera ... krzaczki (jeśli chodzi o pomysły naszej osiedlowej administracji, to twórczość Salvadora Dali wypada przy nich blado, ale o tym może innym razem). Kiedy słucham tych typków sączących pod blokiem browce o 23, to mam wrażenie, że do ich stanu umysłu bardziej pasuje mleko w proszku Bebiko, maksymalnie oranżada Helena
  • pochłaniasz paczkę ciastek, które akurat masz pod ręką. Bo kto choremu zabroni?
  • w pokoju zauważasz pająka i nie możesz przed nim uciec, więc szykujesz się na konfrontację, która dla jednego z przeciwników zakończy się śmiercią. W najlepszym wypadku wyrzuceniem z raju
  • nie sprzątasz pokoju i wokół Ciebie narasta chaos. Mimo to czujesz spokój
  • twoje obecne wydarzenie z życia to wygranie książki w konkursie
  • po czterech dniach nie wyobrażasz już sobie codziennego wstawania o 6 rano, po 4-5 godzinach snu
  • pytasz siostrę, czy Cię kocha. Słyszysz: poczekaj, tylko sprawdzę, czy przyszedł od Ciebie przelew i wtedy odpowiem! 

Po tygodniu masz już tego wszystkiego serdecznie dość i tęsknisz za niewyspaniem, przeładowanymi o 7 tramwajcami, w których wstrzymujesz oddech, za kawą o 8 rano, ludźmi, słońcem, bieganiem po mieście, za jakąś adrenalinką, nawet za zmęczeniem. Masz ochotę wsiąść do taksówki o 2 w nocy i jechać nad Zegrze na fajka. W piżamie.

Gdy zdolność ruchu jest ograniczona, budzą się demony.