Część I pochwalna - o
facetach.
Pochwały i faceci ? Tak,
to pozorne bieguny, ale może na przekór pora na jakieś pozytywy (w tym momencie
dziewczynom wypadają z ust kanapki, lakier rozlewa się na paznokciach, woda
wylewa poza krawędź wanny)! O tych wszystkich z zarostem i bez, w koszulach, w
tiszertach, o cwaniakach i
dżentelmenach, leniwych i pracowitych, pasjonatach i Piotrusiach Panach … i tak
można bez końca, choć teraz panuje jakiś niezdrowy szał na brody - spoko, o tym również będzie! Troszkę.
Od długiego czasu oscyluję między dwoma światami dość
mocno skontrastowanymi - świat moich kumpli (browary, „beknąłem? Widocznie miałem
powody”, syndrom wiecznego Piotrusia Pana, „Olka daj spokój, chwilę tylko
pogramy w Heroes”) kontra świat babski, świat ginu z tonikiem, seksu w wielkim
mieście, braku seksu, „poczytaj mi Żulczyka”, sezonowych przecen w sklepach i całorocznych kompleksów.
W obydwu czuje się świetnie, jednak przepaść między nimi
jest czasem tak ogromna, że trzeba ją przeskakiwać z niemałym wysiłkiem
emocjonalnym.
Zawsze ciekawi mnie męski punkt widzenia. Nawet jeśli bywa
brutalny, to zazwyczaj poraża konkretem i brakiem komplikacji. Jeśli nie wiem,
o co chodzi, a nie chodzi o pieniądze, to mój kumpel będzie wiedział. I
przetłumaczy mi to w najprostszy sposób. Tu nie ma miejsca na „może”, „chyba”, „prawdopodobnie”,
na wzniosłe, nic nie znaczące cytaty typu "Coelho znowu niestety coś napisał", a
ktoś jebnął to na tle mewy unoszącej się nad morzem, po czym milion osób zalajkowało,
bo takie piękne. To najczęściej wcale nie jest ani piękne, ani subtelne. Ale jest
prawdziwe.
Nie odnajduję się ani w temacie gier komputerowych, ani
konstrukcji frezarek, z drugiej strony dłuższe dyskusje o przedłużaniu rzęs też
nie są dla mnie. Jestem sobie gdzieś tam w zawieszeniu i jest mi dobrze.
Sporo osób pewnie
sądzi, że jestem feministką totalną, taka przynajmniej łatka gdzieś sobie
krąży, a ja po prostu nie lubię debilizmu serwowanego na surowo, zarówno w
formie męskiej, jak i żeńskiej. Oczywiście można pisać, że faceci zatracili
gdzieś swoja męskość, charakter, zdecydowanie (btw, na litość boską! To, że facet ma
na klacie dżunglę i jest naładowany testosteronem jeszcze nie oznacza, że z
nim wszystko ok). Tylko, że to nic nie zmieni. A facet to stan umysłu, a nie
broda i koszula w kratę.
Panowie, cenię sobie
Wasze zdanie, uwagi, logikę, cierpliwość i dystans. Zawsze bawi mnie to, że też
lubicie plotkować, że pytacie o porady oparte na „o co jej chodzi?”, że do
pewnych myśli nie przyznajecie się przy innych osobach. Dopiero rozmowa w
cztery oczy (i w asyście dwóch kieliszków) wydobywa z Was to, kim jesteście naprawdę. Te rozmowy lubię
najbardziej, bo okazuje się, że potraficie czymś pozytywnym (ale też
negatywnym) zaskoczyć. I choć czasem to, co słyszę, przeraża mnie, to i tak
zawsze słucham z zaciekawieniem. Wbrew pozorom lubię słuchać :D
Mimo ogromnej lawiny hejtu, jadu, lajkowania bezlitosnych.pl
czy kobietbezserca.org, śladów po paznokciach czy wymierzonych Wam slapach
(prawie wszystkie zasłużone), niezależnie od tego, czy patrzymy na Was z perspektywy Samanthy czy
Carrie (eh, znowu ten Seks w wielkim mieście, wybaczcie, ale kocham), to w
każdym z Was jest coś, co się po prostu ceni, lubi (nie wycinać mi tego z
kontekstu i nie tagować „Nimfomanką” von Triera).
Możecie sobie myśleć, że w tym poście mocno wieje
hipokryzją, że wzięłam podwójną dawkę antybiotyku i nagle coś mi odpierdoliło, że
nagle faceci nie są już tacy źli. Niektórzy są i nigdy tego nie zmienimy, choć
wiele z nas próbowało (podstawowy błąd moje drogie, kastracja umysłowa jest niehumanitarna). Żaden radar ani ogrodzenie pod napięciem przed nimi nie uchronią,
ale może warto doceniać tych, którzy nie są Supermanami, a mają powody, żeby
się tak czasem poczuć. Bo i tak fajnie, że jesteście!